Działalność organizacji pozarządowych w małych miejscowościach ma sens. Co więcej, często jest o wiele łatwiejsza niż mogłoby się wydawać. W moim mieście to niczego nie da się zorganizować albo Chętnie bym coś zrobił, ale mieszkam w strasznej dziurze – wiele razy słyszałem takie i im podobne wypowiedzi. Że się nie da, że nie ma sensu, bo jak tu dotrzeć do mediów, gdzie szukać sponsorów, nie mówiąc już o ludziach, którzy chcieliby działać.

W tym i poprzednim roku miałem ogromną przyjemność pracować z młodymi ludźmi skupionymi w dwóch stowarzyszeniach: Młodzieżowej Radzie Gminy Bałtów i Klubie Młodych Liderów Mielec. Obie ekipy działają fantastycznie, są znane w regionie i nie mają problemu z organizacją dużych wydarzeń, ich promocją i pozyskiwaniem środków od sponsorów. W niektórych obszarach radzą sobie o wiele lepiej niż NGOsy, które istnieją od wielu lat w większych miastach.

Mielec ma około 60 tysięcy mieszkańców. To województwo podkarpackie, trzecie od końca pod względem wysokości zarobków w Polsce. Bałtów jest jeszcze mniejszy. Gminę w świętokrzyskim zamieszkuje mniej niż 5 tysięcy osób. Ale tamtejsza młodzież chyba nie wie, co oznaczają Nie da się oraz Nie można. Organizują się, zdobywają pieniądze i docierają do mediów. Zyskują doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości. W czym tkwi ich tajemnica?

Tajemnica tkwi w podejmowaniu działań.

W dużych miastach konkurencja pomiędzy mniejszymi NGO, zwłaszcza młodzieżowymi, jest duża. Potencjalni sponsorzy otrzymują wiele telefonów z prośbą o wsparcie wydarzeń, akcji charytatywnych czy zwierząt. W mniejszych miejscowościach tej konkurencji nie ma. A nawet, jeśli jest, to istnieje w stopniu ograniczonym. Co więcej w takich miejscach każdy każdego zna. O wiele chętniej pomagamy tym, których kojarzymy (nawet jeśli to znajomi znajomych), a zdobycie środków na przygotowanie projektu okazuje się prostsze, niż może się wydawać.

Łatwo dotrzeć można nie tylko do sponsora, ale i do mediów i patronów. W dużym mieście dzieje się dużo – zamieszczenie materiału w prasie często jest bardzo trudne. W małych miasteczkach znalezienie tematów wypełniających strony gazety już nie zawsze jest takie łatwe. Dziennikarze łaskawym okiem spoglądają więc na inicjatywy oddolne, o których można napisać. Przychylność mediów cieszy nie tylko organizatorów, ale też sponsorów, którzy są widoczni i kojarzeni z działaniem na rzecz społeczności, przez co budują pozytywny wizerunek swoich firm.

Sponsorzy to jedno, media drugie. Ale czy ktokolwiek weźmie udział w projekcie? Jak już napisałem na samym początku: w małych miejscowościach przecież nic nie da się zrobić. Takie przeświadczenie króluje w głowach nie tylko wielu młodych ludzi. Dlatego grupa docelowa zawsze się zbierze. Choćby z ciekawości. Przyjść, zobaczyć i stwierdzić ze złośliwym uśmiechem, że może wreszcie coś się zacznie w tym naszym małym piekiełku dziać. Ten początkowo złośliwy uśmiech szybko zmieni się w szczerą życzliwość związaną z tym, że nareszcie pojawiły się osoby, którym się chce.

Młodzież z Mielca i Bałtowa jest najlepszą inspiracją i potwierdzeniem tego, że w małych miejscowościach też można. Wystarczy chcieć i zacząć działać. I każdy, kto podejmie taką decyzję, szybko przekona się, że było warto spróbować.