Organizacje pozarządowe to nie zakony – nie muszą być biedne. A właśnie takie ‘umiłowanie ubóstwa’, uzależnienie od centralnych źródeł finansowania oraz roszczeniowa postawa są głównymi grzechami polskiego Trzeciego Sektora.

Hybrydowy sektor?

Działające od dekady różne fundusze grantowe i większe środki rozdysponowywane przez Jednostki Samorządu Terytorialnegom wyświadczyły niedźwiedzią przysługę organizacjom pozarządowym. Z jednej strony przekazały znaczne sumy na wypełnianie szeroko pojętego dobra. Z drugiej znieczuliły je na wszelkie możliwości rozwoju poprzez zdobywanie innych źródeł finansowania.

Jaki jest bowiem sens działania organizacji, która z nazwy ma być pozarządowa, a jej budżet w dziewięćdziesięciu procentach składa się z grantów i pieniędzy pochodzących z zadań wykonywanych dla urzędów państwowych? Może od razu warto stworzyć prawnie rodzaj jednostki będącej hybrydą Sektora Pierwszego i Trzeciego? Co można sądzić o organizacji, której działalność zamiera już w połowie października, gdyż całe jej moce przerobowe zostają skierowane na pisane raportów, czy rozliczeń dla grantodawców.

Polska rzeczywistość

W krajach zachodnich NGOsy zabiegają o Darczyńców i Sponsorów. W Polsce zabiegają o granty. Doliczmy do tego inne projekty ‘za darmochę’ jak kursy, szkolenia, wsparcie konsultanckie i merytoryczne. Powoduje to pogłębianie się roszczeniowego nastawienia. W końcu dlaczego mam płacić za coś, co najczęściej jest za darmo? Nie ważna jest jakość, ważne, że możemy po coś wyciągnąć ręce bez sięgania do portfela.

Pazerność nie popłaca

Jedna ze średnich NGO mająca swoja siedzibę w dużym mieście wojewódzkim szukała informatyka na staż – oczywiście bezpłatny. Po zgłębieniu się w temat oraz poznaniu przyczyny dlaczego poszukiwany jest akurat informatyk, a nie np. student resocjalizacji, wyszło na jaw, iż ochotnik miałby wykonać stronę internetową wraz z grafikami. Jak wielu z Was dobrze zgadnie, nikt nie przyjął propozycji. Inna NGO z Krakowa przyjęła sporą grupę wolontariuszy. Kilkadziesiąt par rąk do pomocy i kilkanaście głów pełnych zapału i pomysłów . Nic z tego, nawet taka pomoc wymaga zaangażowania weń pewnych środków. Organizacja nie zatrudniała koordynatora, który zarządzałby pracą ochotników. Dyrektor nie pokrył kosztów przejazdu wolontariuszy do ośrodka poza miastem oraz zapewnienia im chociażby skromnego poczęstunku, co spowodowało rezygnację wszystkich chętnych już po miesiącu. Wystarczyłoby trzydzieści tysięcy złotych. Powiecie ‘aż trzydzieści tysięcy złotych!’ Z drugiej strony praca wykonana przez ochotników byłaby warta przynajmniej trzy razy więcej.

Nie inaczej jest w przypadku szkoleń. Przecież jest mnóstwo darmowych. Niestety z takich dziedzin, które tylko mocniej ‘przywiązują’ NGOsy do biurokratycznej mentalności i zależności finansowej od grantodawców. Po drugie takie szkolenia mają to do siebie, że po prostu muszą się odbyć. Ich efekt często niezbyt obchodzi organizatorów, którzy i tak dostaną za nie pieniądze. Szkolenia komercyjne muszą przynieść efekt, czyli przełożyć się na KORZYŚĆ dla klienta, który ma być zadowolony. Dzięki temu może w przyszłości ponownie skorzystać z naszych usług lub polecić nas swoim znajomym. Proste, ale dla większości zarządów już nie.

Jak to? Nie za darmo?

Teraz na koniec rozważań, wyobraźcie sobie, że prezes fundacji idzie do sklepu kupić buty. Wybiera rozsądne zamszowe trzewiki koloru popielatego. Będą pasować do wielu ubrań, a przy okazji są proste i trwałe. Sprzedawca nalicza 399zł, a wtedy prezes mówi: ‘Ja chcę za darmo. Jestem z NGO i mi się należy.’ Absurd, czyż nie? Oczywiście w tym miejscu należy zaznaczyć, iż na szczęście istnieje spora liczba organizacji zdających sobie sprawę z potrzeby inwestowania w swój rozwój, ale niestety wciąż jest ich za mało. Dlatego tak ważne jest, by nie hołdować ‘przywiązaniu do ubóstwa’.

Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Szkolenia NGO