Wyobraź sobie sytuację:

Jesteś rodzicem. Przygotowujesz obiad lub pracujesz nad czymś niezwykle skupiony. Twoje jedyne dziecko zaczyna być nieznośne. Nieznośne do granic możliwości. Krzyczy, biega, rzuca zabawkami albo z czystą premedytacją włącza najgłośniej jak to możliwe bajkę w telewizji. Co się wtedy dzieje w Tobie? Na początku jesteś tylko rozdrażniony. Zwracasz uwagę: raz, drugi, trzeci – bezskutecznie. Mało tego! Twoje dziecko jest jeszcze bardziej zmotywowane do sprawdzania, gdzie leży magiczna granica Twojej cierpliwości. W końcu nie wytrzymujesz! Emocje w Tobie wybuchają – dziecko dostaje klapsa lub słyszy przykrą reprymendę. Myślisz: „uparte dziecko – zasłużyło”.

To oczywiście tylko hipotetyczna sytuacja. Jednak wiele może z niej wyciągnąć niejeden pracownik NGO.

Znów na chwilę się skup:

Idziesz do Darczyńcy. Po długich staraniach i prośbach przyjął propozycję spotkania. Jesteś zmotywowany nadzieją dużej wpłaty. Zaczynasz się produkować – mówisz o wizji, o wszystkich genialnych pomysłach jak wydać z sensem darowiznę, o tym jak zmieni się świat po wpłacie i jak wszyscy będą szczęśliwi… W końcu na fali Twojego przesłania zadajesz monumentalne pytanie: „Czy to odpowiedni moment, aby poprosić o wpłatę?”. Chwila ciszy. Odmowa. Jakbyś dostał cios prosto w brzuch. Przyjmujesz to, żegnacie się i po chwili wychodzisz. A w tobie wrze. Emocje sięgają zenitu. Co wtedy myślisz? „Co za uparty człowiek”, „Skąpiec”, „Myśli tylko o sobie”?
Mogłoby się wydawać, ze to dwie zupełnie różne historie. Jednak mają bardzo wiele ze sobą wspólnego.

Ostatnio moja żona opowiedziała mi o ciekawym odkryciu, które opisał w książce „Uparte dziecko” dr James Dobson. Stwierdził on, że problem kary cielesnej leży w nas samych. Bo sami jako rodzice dopuszczamy do sytuacji, kiedy emocje przejmują nad nami kontrolę. To zupełnie naturalne, że dzieci uczą się granic. Zawsze będą sprawdzać swoich rodziców. Chcą mieć pewność, że „ktoś to ogarnia” – że jest obok nich rodzic, który czuwa nad ich bezpieczeństwem i wprowadza zasady, które to bezpieczeństwo mają zapewnić. Kiedy dziecko nas denerwuje, nie myślimy o jego potrzebach, o tym dlaczego zachowuje się właśnie w ten sposób. Skupiamy się na tym, że jesteśmy źli, a dziecko jest przyczyną tej złości. Sztuką jest widzieć w dziecku człowieka, a nie dać się unieść emocjom.

Podobnie jest w kontakcie z Darczyńcą. Wiesz, dlaczego odmówił?
W tej sytuacji Darczyńca był już zmęczony ciągłym proszeniem. Nikt, kto do niego przyszedł nie interesował się zupełnie niczym oprócz jego pieniędzy. Nikt nie był ciekawy, co u niego słychać, jak rozwija się firma. Nikt nie pomyślał o jego potrzebach. Zupełnie przestał się liczyć. Ba! Ludzie oceniają go za skąpca – bo odmówił wpłaty. Nie zastanawiają się nawet, dlaczego tak się zachował.
Momentami nasza percepcja wzrokowa choruje. I zamiast widzieć człowieka widzimy bankomat. To powszechna choroba oczu fundraisera. Emocje przejmują kontrolę i w konsekwencji nie interesuje nas nic oprócz wpłaty, dzięki której zrealizujemy naszą piękną misję.

Kilka porad na koniec:

  1. To ty masz kontrolować emocje, a nie emocje Ciebie. Niech Twoje szczytne cele nie przysłonią człowieka, którzy jest przed Tobą.
  2. Nie każde spotkanie z Darczyńcą musi kończyć się wpłatą. Sam spotykam się czasami wyłącznie po to, by po prostu pogadać. O wszystkim i o niczym. To buduje relację.
  3. NIGDY nie wyciągaj wniosków zbyt pochopnie. Darczyńca zazwyczaj nie wpłaca dlatego, że albo nie może sobie aktualnie na to pozwolić, albo ty źle się przygotowałeś do spotkania. Musisz umieć to zrozumieć.

Jeśli obawiasz się choroby percepcji wzrokowej fundraisera, udaj się na szkolenie fundraisingowe. Chłopaki z Gnyszka Fundraising Advisors wprowadzą odpowiednią profilaktykę.