Jedno z bardziej znaczących określeń mojego zawodu to „żebrak w garniturze”. Bo przecież odwiedzam szefów firm, chcę ich ciężko zarobione pieniądze, ale żeby lepiej się czuli, to ubieram się elegancko.


Po tej drobnej prowokacji intelektualnej przejdę do refleksji, którą mam w głowie po kilku ostatnich spotkaniach w dużych firmach. Spotykaliśmy się w przyjaznej atmosferze, z chęcią poznania się wzajemnie – poznania osób, a nie instytucji, które reprezentujemy. I co? To były bardzo wartościowe spotkania, w których odsunęliśmy na bok przygotowane plany, propozycje wspólnych projektów, pakietów z wyliczoną wartością wsparcia.

Zastanowiliśmy się wspólnie nad tym co możemy razem zrobić. Oni, jako przedstawiciele dużych korporacji, dzięki pozycji swojej i swoich firm mają środki na różne działania (w tym prospołeczne). Ja jako przedstawiciel organizacji pozarządowej, która działa dużo efektywniej niż państwo, mając do dyspozycji dużo niższe kwoty. I w spotkaniach z tymi ludźmi, tak konkretnymi ludźmi, a nie przedstawicielami molochów biznesowych ujawniła się ich chęć zrobienia czegoś więcej niż muszą w ramach obowiązków zawodowych.

Określenie „żebrak w garniturze” odchodzi do lamusa. Dlaczego? Bo fundraising jest zmianą. Można oczywiście zwracać się do sponsorów z prośbą o wsparcie, wspomożenie, zapomogę. Ale wtedy pojawia się dysonans – ja jestem gorszy, ja proszę, a od tego biznesmena zależy, czy chore dzieci dostaną lekarstwa, ocalimy pandy w Azji, czy zaniedbane dzieci będą miały gdzie spędzać czas.

Można też inaczej. Można zostać partnerem w rozmowie, zaproponować zaangażowanie rozmówcy i całej jego firmy w dobre działania. Dzięki temu nie będziemy już „żebrakiem w garniturze”, ale partnerem i ciekawym rozmówcą, opowiadającym dobre historie. I tego życzę zarówno sobie, jak i koleżankom i kolegom po fachu.

 

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu autora (http://www.szczepankasinski.pl/)