Spotykam się co jakiś czas z bardzo ciekawym zjawiskiem:
Idzie rodzic z dzieckiem. Mijają bezdomnego, który prosi o pieniądze lub coś do jedzenia. Przejęte widokiem dziecko robi się smutne i cichnie. Nie robią 10 kroków jak rodzic daje pieniążek i pozwala zanieść bezdomnemu.
Podobnych sytuacji jest pełno również wokół was. Dochodzę do wniosku, że w większości z nas jest potrzeba pomocy bliźniemu. Mało tego! Chcemy tej pomocy uczyć nasze dzieci. Przypomina mi się również historia, którą usłyszałem w kościele:
Ksiądz na kolędzie odwiedza rodzinę. Jest mama, jest tata i mały Jasiu. Oczywiście wszystko wygląda tak jak zawsze: modlą się, śpiewają kolędy, a później następuje rozmowa z księdzem. Warto podkreślić, że wówczas parafia zbierała fundusze na nowy ołtarz do kościoła. W pewnym momencie Jasiu wychodzi i nie wraca przez dłuższą chwilę. W końcu zniecierpliwieni rodzice wołają dziecko. Jasiu wrócił do pokoju ze skarbonką w dłoni. Ofiarował ją księdzu i powiedział, że to jego dar na ołtarz do kościoła. Rodzice byli zaskoczeni i bardzo wzruszeni. Były to pieniądze, które Jasiu zbierał na nową grę komputerową.
Niezwykłe jest zachowanie małego chłopca, który decyduje się na taki gest. Niezwykła musi być także duma rodziców ze swojej pociechy. Podoba nam się, gdy dzieci pomagają. Mimo wszystko, nie staramy się o to, aby w tym „wychowaniu do pomagania” były odpowiedzialność, rozsądek czy chociażby jakieś granice. Powrócę na moment do pierwszej historii. Oczywiście dobrze sie stało, że dziecko mogło pomóc bezdomnemu. Tylko taki sposób pomagania ma swoje negatywne konsekwencje. Często pomagając, tak naprawdę pogarszamy sytuację żebrzącego, utwierdzając go w przekonaniu, że zdobędzie pieniądze na ulicy, a nie w pracy. Ofiarowując własne, niekiedy ciężko zarobione pieniądze potrzebującym, powinniśmy mieć pewność, że przysłużą się zmianie i będą wykorzystane we właściwy sposób. I w tym tkwi wielka rola pedagogii fundraisingu.
Czym jednak jest pedagogia?
Pedagogia [gr. país, paidós ‘dziecko’, agōgós ‘przewodnik’] to zespół środków i metod wychowawczych stosowanych przez nauczycieli.
To właśnie fundraiser jest osobą, która uczy sensownego pomagania. Jeśli do tej pory uważałaś/eś, że praca fundraisera polega tylko i wyłącznie na pozyskiwaniu pieniędzy dla organizacji, to twoje wizje legły w gruzach. Warto to zauważyć – każda profesjonalnie przygotowana kampania fundraisingowa uczy rzeszę ludzi pomagać. Fundraiser musi umieć rozmawiać o pomaganiu. Ciąży na nim ogromna odpowiedzialność. Każdy list, rozmowa przez telefon, spotkanie to okazja, aby nauczyć pomagania. W tym wszystkim nie wolno zapomnieć o trzech ważnych kwestiach:
a) transparentność – Darczyńca musi ufać ci, jak ufa dziecko rodzicom. A ty, drogi fundraiserze, musisz na to zaufanie zasłużyć. Nie wolno nikogo oszukiwać czy okłamywać, nawet dla szlachetnych celów. Jeśli zawiedziesz Darczyńcę swoją nieuczciwością, brakiem rzetelności czy zatajaniem jakiś informacji, to bardzo prawdopodobne, że zniechęcisz go do pomagania w ogóle. To ogromna odpowiedzialność. Możesz kogoś rozkochać w pomaganiu innym, ale możesz też sprawić, że całkiem zamknie się na potrzebujących.
b) odpowiednia komunikacja – to akurat proste (choć dla niektórych wydaje się być niemożliwe do osiągnięcia). Weź jakąkolwiek książkę z filozofii starożytnej i zacznij ją czytać 4-latkowi. Nie zrozumie ani słowa. Może jeśli będą obrazki, to się chociaż zaciekawi. Tak samo z naszymi odbiorcami. Jeśli będziesz mówił językiem nadymanym, pełnym patosu i wielkich słów, albo językiem urzędowym, niezbędnym przy pisaniu wniosków o granty i dotacje, to nikt tego nie będzie rozumiał, a i bardzo prawdopodobne, że nikt, nie będzie tego nawet chciał słuchać. Dostosowujmy nasz komunikat do odbiorcy. Im większa personalizacja, tym lepszy efekt. (Nauczy cię tego książka Szczepana Kasińskiego pt. „Szlachetny Cel. Jak opowiadać historie, które przyniosą darowizny„).
c) dozuj zaangażowanie – fundraiserzy mają konkretny „zespół środków i metod” do pracy z Darczyńcami. Jeśli będziesz zbyt szybko chciał nauczyć dziecko matematyki, to efekt będzie zupełnie odwrotny. Tutaj jest podobnie. Zacznij od małych kroków – pozwól Darczyńcy się tobie przyjrzeć, poznać, a co najważniejsze zaufać twojej wizji. Chętniej wówczas się w coś zaangażuje. (Zespół środków i metod poznasz czytając książkę Maćka Gnyszki pt. „Fundraising. Pierwszy polski praktyczny podręcznik„).
Teraz drogowskaz dla każdego fundraisera. Czy wiesz, że wielki polski pedagog Janusz Korczak również był fundraiserem? Spotykał się z Darczyńcami, pisał listy, a nawet chodził od drzwi do drzwi, szukając środków. To wszystko robił dla dzieci z Domu Sierot. Przeczytacie o tym w jego „Pamiętniku z getta„.
Pytanie, czy mamy w sobie takie poczucie misji, dla której również pojechalibyśmy do Treblinki?
Mam w swojej pracy dwa motywatory. Oczywiście oba, autorswa Korczaka. Chce się z wami nimi podzielić, bo być może wam również się przydadzą:
„Jestem nie po to, aby mnie kochali i podziwiali, ale po to , abym ja działał i kochał. Nie obowiązkiem otoczenia pomagać mnie, ale ja mam obowiązek troszczenia się o świat, o człowieka.”
i drugi,
„Nie wolno zostawiać świata – takim jaki jest.”
Najnowsze komentarze