Fundraising to zmiana i (niestety) koszty. Jeżeli organizacja ma działać sprawnie, profesjonalnie wypełniać swoją misją oraz komunikować się z otoczeniem, powinna nie szczędzić środków na narzędzia umożliwiające rozwój. Tyle teorii.

W praktyce wygląda to całkiem inaczej. Większość NGOsów cierpi na chroniczny brak funduszy. Przyczyn jest wiele: grantoza, brak czasu do działania, brak wiedzy z zarządzania, nieprofesjonalne działanie, roszczeniowość. Mechanizm, z którym spotykam się odkąd pracuję w dziedzinie fundraisingu jest zwykle prosty i zawsze taki sam: Nagle kończą się pieniądze i szybko trzeba znaleźć nowe dochody. Ktoś gdzieś zasłyszał o fundraisingu, ktoś inny podłapał tę ideę, a jeszcze ktoś inny powiedział: „musimy spróbować!” Niestety najczęściej wszystkie te osoby nie zweryfikowały tego pomysłu z rzeczywistością.

Często słyszymy, że organizacja skorzysta z naszych działań lub zatrudni fundraisera, ale pod warunkiem wynagrodzenia w systemie prowizyjnym. Krótko mówiąc: Nie mamy pieniędzy na Ciebie, zdobędziesz je sam, to dostaniesz działkę. O dziwo nie tylko biedne organizacje tak robią, te bardziej zamożne wbrew logice często również forsują taki pogląd. Dlaczego nie można zatrudniać fundraisera w oparciu o prowizję śpieszę zatem wytłumaczyć.

Po pierwsze: Fundraising to zmiana. Wymaga wprowadzenia procedur oraz odpowiedniej komunikacji. Darowizny nie zjawiają się na koncie po miesiącu. Trzeba opracować i wdrożyć procedury. Później trzeba opracować i wdrożyć komunikację. Następnie trzeba zaplanować konkretne akcje i przeprowadzić je. W końcu trzeba nawiązać same relacje z Darczyńcami. Minie 6-12 miesięcy, kiedy to pierwsze darowizny zaczną wpływać na konto organizacji.

Po drugie: Fundraiser to specjalista. To osoba, która posiada dużą wiedzę i umiejętności wykorzystywane w swej pracy. Nie można powierzyć tego stanowiska osobie niedoświadczonej. To zaś wymaga zatrudnienia człowieka już obytego z biurem, doświadczonego w kontaktach z innymi. Żaden poważny profesjonalista szukający pracy bądź chcący ją zmienić nie będzie pracował 40 godzin tygodniowo za darmo przez 6 do 12 miesięcy. Wyobraźmy sobie jaki 30-kilku latek z kredytem mieszkaniowym do spłaty i rodziną na utrzymaniu podejmie się tak odpowiedzialnego zadania bez wynagrodzenia? Obawiam się, że żaden.

Po trzecie: Nie bez znaczenia jest również swoiste zagrożenie spowodowane tym, że taką pracę może przyjąć osoba mająca nieczyste intencje (np. chcąca wyłudzać darowizny) lub ułatwiająca nieuczciwym przedsiębiorcom pranie pieniędzy. Takie przypadki już na świecie się zdarzały, w Polsce na szczęście nie. Mam nadzieję, że brak wiedzy lub pazerność zarządów NGOs sprzyjających prowizjom oraz nieczyste intencje fałszywych fundraiserów nie odmienią tego stanu rzeczy, któremu system prowizyjny sprzyja.

A teraz z innej strony, czyli po czwarte: W Polsce były już przypadki, że organizacja umawiała się na prowizję z fundraiserem. Ten wykorzystując swoje kontakty przynosił olbrzymie kwoty. Z jaką łatwością jakakolwiek organizacja oddałaby komuś 40% lub 30% prowizji z 1 000 000 złotych? Co w takim przypadku zrobiłyby jej władze? Renegocjowały umowę? Nikt nie zrezygnowałby z takiej prowizji. Sprawę musiałby rozstrzygnąć sąd, a to wizerunkowy strzał w stopę.

Po piąte: W fundraisingu liczą się wszystkie darowizny – „wdowi grosz” i 10 000 euro są tak samo ważne. Jest tak, ponieważ każdy ma prawo do zmiany świata poprzez wspieranie finansowe NGOsów, a fundraiser pracujący tylko i wyłącznie za prowizję będzie siłą rzeczy „uganiał się” tylko za tymi najbogatszymi. Nie można ignorować tych, którzy chcą razem z Tobą zmieniać rzeczywistość, a mają mniej pieniędzy!

W końcu. Weźmy również pod uwagę, że wynagradzanie fundraisera z prowizji jest sprzeczne z Międzynarodową Deklaracją Zasad Etycznych w Fundraisingu. Przeciwstawienie się tejże Deklaracji jest również bardzo poważnym błędem wizerunkowym. Spójrz do punktów 4 i 5. Wtedy wyobraź sobie jak wyglądałaby próba wytłumaczenia potencjalnemu Darczyńcy, że część jego darowizny, którą mógł przeznaczyć na coś całkiem innego służy opłaceniu obcego człowieka, który był taki miły i przekonujący tylko dlatego by wziąć sobie kawałek z niej. Czy to jest właściwe postępowanie wobec ludzi oddających część swoich ciężko zarobionych pieniędzy?

Fundraising to poważna, wymagająca pracy oraz zaangażowana zmiana. Im większa instytucja ją wprowadza, tym większa potrzeba inwestycji oraz kosztów. Nie znam nikogo, kto odniósłby sukces nie ponosząc wydatków tytułem inwestycji. Niektórzy inwestowali 3 000, inni 10 000, a jeszcze inni 50 000 złotych. Nie wierz szalbierzom z quasi agencji oferujących Twojej organizacji milionowe dochody i magiczny flet, którego grą przyciągniesz ludzi marzących o przekazaniu im swoich pieniędzy. Fundraising to planowanie, zaangażowanie oraz chęć zmiany. Inaczej to nie zadziała.

Nie ukrywam, że ten wpis kieruję do wszystkich upartych prezesów myślących, że wszystko wiedzą lepiej, a mogących tylko wyrządzić swojej organizacji krzywdę. I nie byłoby tego tekstu gdyby po odbyciu kilku rozmów ze wspaniałymi pracownikami oraz fundraiserami nie zadzwonił kolejny „wszystkowiedzący” (już 10-ty w tym miesiącu) i nie zarzucał mi, że jesteśmy beznadziejni, bo nie chcemy pomóc jego organizacji, która nie ma pieniędzy podczas gdy on sam nie może nam zapłacić tylko oferować „procent”. Amen.